O Włochach i Irlandczykach, czyli wywiad z Seanem

Moim dzisiejszym rozmówcą jest Sean, który jest w połowie Irlandczykiem, a w połowie Włochem, i który opowie nam, jaki wpływ na jego życie ma dwujęzyczność, jakie są jego ulubione metody nauki języków i co doradziłby osobom, które planują przeprowadzkę do innego kraju. Wywiad został przetłumaczony z angielskiego przeze mnie, czyli Wintermute.



Macaronic: Opowiedz, gdzie się wychowałeś i jakie języki słyszałeś wokół siebie w dzieciństwie.

Sean: Urodziłem się i do 18. roku życia mieszkałem we Florencji. To piękne miasto. Tam chodziłem do szkoły i od piątego roku życia grałem w piłkę nożną, jak 90% włoskich chłopców. Dorastałem w typowo włoskim i typowo florenckim środowisku. Mama mówiła do mnie po angielsku, a tata – po włosku. W szkole uczyliśmy się bardzo niewiele angielskiego, dlatego włoski długo był dla mnie językiem dominującym, i dlatego czułem się zdecydowanie bardziej Włochem niż Irlandczykiem. Letnie i bożonarodzeniowe wyjazdy do Irlandii były dla mnie jednak ważnymi wydarzeniami każdego roku. Angielski stał się dla mnie głównym językiem dopiero wtedy, kiedy wyjechałem do college'u w Irlandii.

Dość wcześnie zacząłem zauważać różnice między kulturami tych dwóch krajów. Dostrzegałem je również w zachowaniu moich rodziców. Włosi i Irlandczycy reprezentowali dla mnie dwa różne podejścia do życia. We Włoszech wszyscy krzyczą, są żywiołowi, łatwo się wkurzają i bardzo dbają o pozory. Koncepcje rodziny i przyjaźni są tam bardzo ważne - te wartości wpojono mi w dzieciństwie. Wszystko kręci się wokół jedzenia i rodzinnych spotkań. Irlandczycy są spokojniejsi (o ile nie wypiją za dużo…), a jednak, moim zdaniem, mniej kulturalni niż ludzie z kontynentu. Reprezentują bardziej wyluzowane podejście do życia niż Włosi, są konkretni i pragmatyczni.

Ta różnica w światopoglądzie przekłada się też na język. Angielski określiłbym jako język typu "krótko, prosto i na temat". Żadnych zbędnych ozdobników. Cechą charakterystyczną włoskiego są natomiast długie, opisowe zdania, najeżone przymiotnikami i przysłówkami. Angielski idzie w stronę prostoty, podczas gdy włoski jest zdecydowanie bardziej "na bogato". Różnicę tę mogę zilustrować na przykładzie.

Kiedy prowadzę burzliwą dyskusję z Włochem, pod koniec czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie w tył głowy ciężką patelnią. Jestem skołowany, zły i niezupełnie rozumiem, o co właściwie się kłócimy, bo Włosi pozwalają sobie na liczne dygresje, żeby lepiej wyrazić swoje uczucia i punkt widzenia. Wtrącenia te często nie mają zupełnie nic wspólnego z tematem rozmowy. Dyskusje w języku angielskim mają zdecydowanie bardziej linearny charakter i trudniej jest zboczyć z głównego tematu. O trudnych i skomplikowanych kwestiach wolę rozmawiać po angielsku, bo wtedy jestem bardziej opanowany. Kiedy dyskutuję po włosku, łatwo się nakręcam. To ciekawe, że w pewnym sensie moja osobowość zmienia się w zależności od języka, którego w danym momencie używam.


M: Jakimi językami posługujesz się teraz w różnych sferach swojego życia?

S: Angielskim i włoskim posługuję się regularnie w kontaktach z rodziną, przyjaciółmi i moją dziewczyną, która mówi po chorwacku, włosku i angielsku. Poza tym w życiu codziennym używam francuskiego, bo obecnie mieszkam we francuskojęzycznej części Szwajcarii.


M: Jakie metody stosujesz, ucząc się języków obcych? Które z nich uważasz za najbardziej skuteczne?

S: Zacznę od tego, że nie znoszę gramatyki. W moim przypadku najlepiej sprawdza się metoda całkowitego zanurzenia w języku. Słucham radia i oglądam telewizję z napisami. To pozwala mi osłuchać się z ogólnym brzmieniem języka, wymową poszczególnych głosek i intonacją. Traktuję to jako punkt wyjścia do dalszej nauki.

Francuskiego uczyłem się przez wiele lat. Nigdy nie skupiałem się na gramatyce. Uczyłem się tak, jak uczą się małe dzieci – poprzez słuchanie i powtarzanie. Z czasem język zaczyna przypominać układankę, a ty zaczynasz rozumieć, gdzie powinny trafić poszczególne elementy, kiedy budujesz zdanie.

Obecnie uczę się niemieckiego, który jest dosyć trudny. Zdecydowałem się na naukę przez Duolingo i różne źródła internetowe, takie jak Skillshare.


M: W jakich krajach dotąd mieszkałeś? Czy łatwo przychodzi ci przystosowanie się do życia w nowym miejscu?

S: Jak dotąd przychodziło mi to łatwo. Mieszkałem we Włoszech, Irlandii, Szwajcarii i kilka miesięcy we Francji. Nie miałem jeszcze okazji wyprowadzić się poza moją strefę komfortu. Nie jestem pewien, czy odnalazłbym się na przykład w Niemczech, Chinach czy jakimś kraju afrykańskim.

Osoby wielojęzyczne mają pewien rodzaj elastyczności, który pozwala im łatwo się przestawić na inny sposób myślenia. Takie osoby od małego są świadome istnienia innych kultur i światopoglądów. Być może to właśnie dzięki temu lepiej niż inni ludzie znoszę szok kulturowy, kiedy poznaję nowe zwyczaje i języki.


M: Co doradziłbyś komuś, kto chciałby się przeprowadzić do innego kraju?

S: Po pierwsze: zrób research! Znajomość zwyczajów, języka i historii kraju pomoże ci zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej. Przydaje się ona również w codziennych kontaktach z miejscowymi i w prowadzeniu biznesu. Koniecznie należy się też zapoznać z przepisami, które bezpośrednio dotyczą naszego życia – podatków itd. Na przykład, czy będąc w związku małżeńskim będziecie mogli płacić podatki na korzystniejszych zasadach.

Po drugie: zaplanuj budżet! Warto dowiedzieć się z wyprzedzeniem, ile w danym kraju wydaje się tygodniowo na zakupy, ile wynosi przeciętny czynsz, składki na ubezpieczenie zdrowotne, ceny biletów komunikacji miejskiej itd. Miej jasno rozplanowany budżet – to bardzo mi pomogło, kiedy negocjowałem pensję i czynsz.

Po trzecie: miej wsparcie! Nie przejmuj się, jeżeli nie posługujesz się biegle lokalnym językiem, albo nie znasz dobrze planu miasta. Najważniejsze jest, żeby mieć wokół siebie przyjaznych ludzi. Spróbuj zaprzyjaźnić się z miejscowymi, którzy najlepiej ci doradzą, dokąd pójść i jak załatwiać sprawy urzędowe. Pamiętaj, że żadne pieniądze na świecie nie wynagrodzą ci poczucia wyobcowania. Zacznij spotykać się z ludźmi – zapisz się na kursy, rozmawiaj ze sprzedawcami, rozejrzyj się i sprawdź, kogo masz wokół siebie. Stopniowo będziesz poznawać coraz to nowe osoby i grono to będzie się powiększać, tworząc to, co nazywam "siecią wsparcia". Oczywiście najlepiej jest nie musieć polegać na innych ludziach, ale kiedy jest się w dołku, dobrze mieć przy sobie przyjaciół.


M: Czy masz jakieś spostrzeżenia na temat dwujęzyczności, którymi chciałbyś się podzielić?

S: Dwujęzyczność to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. Sądzę, że to właśnie dzięki niej mam dobry słuch - jestem muzykalny i mam talent do naśladowania sposobu mówienia innych ludzi. Łatwo odnajduję się w środowiskach wielokulturowych i chętnie nawiązuję kontakty z osobami z innych krajów. Mam w sobie dużo empatii i inteligencji emocjonalnej, co pomaga mi przełamać lody i znaleźć wspólny język z każdym. W budowaniu więzi międzyludzkich bardzo ważne jest słuchanie, a dorastając w środowisku dwujęzycznym nie miałem innego wyjścia, jak tylko słuchać, słuchać, słuchać!

Myślę, że to właśnie przez moją dwujęzyczność wyrobiłem sobie nawyk patrzenia na usta zamiast w oczy rozmówcy. Wydaje mi się, że zaczęło się to jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy czytałem ludziom z ust, żeby ustalić, w jakim języku do mnie mówią. Do tej pory zdarza mi się, że mam problem z utrzymaniem kontaktu wzrokowego podczas trudniejszych rozmów.

Największą wadą dwujęzyczności jest to, że nigdzie nie czuję się do końca u siebie. W dzieciństwie brakowało mi uczucia przynależności, bo wszędzie miałem wrażenie, że ta "druga część mnie" tam nie pasuje. Ale to już temat na zupełnie inną historię.






PS Tu pojawi się zdjęcie Seana, kiedy/jeśli on mi je przyśle.

PS 2 Jeżeli chcecie przeczytać poprzedni wywiad z tej serii, znajdziecie go w tym poście.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty