Wywiad z Cameronem Switzerem, Kanadyjczykiem mieszkającym w Japonii - część I

Pierwszym bohaterem serii poświęconej wielokulturowości i wielojęzyczności będzie Cameron James Switzer, który urodził się w 1965 roku w Kanadzie, ale prawie całe dorosłe życie spędził w Japonii. Cam opowie o tym, jak uczył się japońskiego i jak przystosowywał się do życia w zupełnie nieznanej mu kulturze. Wywiad został przetłumaczony z angielskiego przeze mnie, czyli Wintermute.


Macaronic: Opowiedz, w jakim środowisku kulturowym się wychowywałeś, jakie języki słyszałeś wokół siebie w dzieciństwie i jakich się uczyłeś.

Cameron Switzer: Wychowałem się w anglojęzycznej części Kanady. Moi rodzice, krewni i koledzy mówili tylko po angielsku. Część rodzin miała wprawdzie korzenie środkowo- i wschodnioeuropejskie (niemieckie, polskie, ukraińskie) oraz chińskie czy japońskie, ale moi rówieśnicy byli już Kanadyjczykami drugiego lub trzeciego pokolenia.

Pewna francuska stacja telewizyjna emitowała wtedy fajne kreskówki w wersji francuskojęzycznej. Dopiero kilkadziesiąt lat później uświadomiłem sobie, że w dzieciństwie oglądałem japońskie anime po francusku.

Od klasy siódmej do dwunastej uczyliśmy się języka obcego, francuskiego lub niemieckiego. W latach '70 i '80 nie było większego wyboru. Zdecydowałem się na francuski. Zajęć było mało - tylko jedna czy dwie lekcje tygodniowo. Po dziś dzień zastanawiam się, jakim cudem Europejczycy potrafią osiągnąć biegłość w posługiwaniu się kilkoma językami obcymi, podczas gdy my, mieszkańcy Ameryki Północnej, męczymy się z jednym.

W tamtym czasie pojechałem na dwutygodniową wymianę do Montrealu, gdzie mówi się po francusku. Niestety, nie najlepiej dogadywałem się z chłopcem z rodziny, która mnie gościła, więc niewiele z tego wyszło.

Później, na uniwersytecie, wybrałem nauki ścisłe i straciłem okazję do dalszej nauki języków obcych. Poza wspomnianymi wcześniej lekcjami francuskiego nie miałem więc kontaktu z językami innymi niż angielski. Może dlatego nie miałem żadnej motywacji i uczenie się języków obcych do tej pory jest dla mnie dużym wyzwaniem.

W roku 1980 przeczytałem powieść Erica Van Lustbadera pod tytułem The Ninja (pol. Biały Ninja). To historia chłopca, który jest synem pary amerykańsko-japońskiej i który przygotowuje się do tego, żeby zostać ninją. W powieści jest również mowa o szesnastowiecznym wojowniku 宮本武蔵 Miyamoto Musashi i jego księdze 五輪書 Gorin-no Sho (pol. Księga pięciu kręgów). Przeczytałem ją w wersji angielskiej. Zdaniem Musashiego, żeby zrozumieć jego filozofię, trzeba trenować 剣道 kendō. Tak też postąpiłem.

Zapisałem się na treningi w Manitoba Japanese Canadian Cultural Center. Zajęcia odbywały się w języku angielskim, ale padały też terminy japońskie - niestety, nie byłem w stanie ich zapamiętać, co do teraz mnie frustruje. Wcześniej miałem kontakt z japońskim wyłącznie za pośrednictwem wspomnianego już anime po francusku oraz bajeranckiej latarki, którą tata mojego sąsiada przywiózł z podróży służbowej do Tokio w latach '70. Uwielbiałem tę latarkę.

W roku 1988 skończyłem studia i zatrudniłem się w laboratorium. Praca ta nie bardzo mi się podobała, więc równolegle chodziłem na wieczorowe lekcje japońskiego na Uniwersytecie Winnipeg (trzy godziny raz w tygodniu). Mój 先生 sensei zapytał, czy byłbym zainteresowany wyjazdem do Jokohamy, gdzie przez rok miałbym pracować jako nauczyciel angielskiego.

Wtedy już wiedziałem, że nie nadaję się do pracy w laboratorium i zarabiania na życie liczeniem plamek pleśni pod mikroskopem. Byłem też świeżo po zerwaniu zaręczyn - był to więc dobry moment na to, żeby coś w życiu zmienić.

W marcu 1989 roku, z wizą typu Working Holiday w paszporcie, wyruszyłem do Japonii.


Cameron dziś (styczeń 2019).

Ciąg dalszy wywiadu pojawi się tu jutro, zapraszam!

Komentarze

Popularne posty