JLPT N5 Challenge - część I

To będzie długi post - bo też historia, którą chcę opowiedzieć, jest długa i pełna niespodziewanych zwrotów akcji. A będzie o tym, jak postanowiłam samodzielnie przygotować się od zera do egzaminu z japońskiego JLPT N5, i co z tego wyszło. Zanim jednak przejdę do właściwej opowieści, wyjaśnię krótko, czym jest JLPT.

日本語能力試験 (にほんごのうりょくしけん, Nihongo nōryoku shiken), po angielsku nazywany Japanese Language Proficiency Test, to egzamin ze znajomości języka japońskiego dla obcokrajowców. Można go zdawać na pięciu poziomach, od N5 (poziom najniższy) do N1. Egzamin na poziomie N5, o którym będzie tu mowa, dzieli się na trzy części: 1. słownictwo, 2. gramatyka i czytanie, 3. słuchanie. Żeby zdać, trzeba zaliczyć wszystkie trzy części. Wymagana jest znajomość ok. 800 słów i 100 znaków kanji.


Gdyby jeszcze trzy lata temu ktoś zapytał mnie, czy jako sinolog nie odczuwam potrzeby nauczenia się również języka japońskiego, odpowiedziałabym po prostu, że nie. Argumenty, że "wypadałoby znać drugi język azjatycki" albo "wypadałoby znać chociaż hiraganę" albo "skoro znam znaki chińskie, to łatwo opanuję kanji" jakoś do mnie wtedy nie przemawiały. Bardziej ciągnęło mnie do wietnamskiego, ale w przypadku tego języka skończyło się na dobrych chęciach i opanowaniu kilku zwrotów grzecznościowych.

Po jakimś czasie zaczęłam interesować się Japonią pod wpływem przyjaciela, który mieszka tam od lat i który ożenił się z Japonką (mój wywiad z Cameronem pojawi się na blogu już jutro). Zapraszali mnie wielokrotnie, ale nie lubię jeździć do krajów, których języków nie znam, bo czuję się tam upośledzona. Postanowiłam zatem, że zanim się tam wybiorę, nauczę się podstawowych zwrotów oraz hiragany i katakany. W lipcu 2018 zmotywowałam się na tyle, że zainstalowałam sobie w telefonie aplikację JustKana. Zaglądałam do niej codziennie, ale nauka szła mi opornie.

W sierpniu, kiedy po raz setny pomyliłam znaki ツ i シ oraz ソ i ン, uznałam, że czas spojrzeć prawdzie w oczy - nie nauczę się tych sylabariuszy, jeżeli będę korzystać tylko z aplikacji. Należę do osób, które muszą sobie własnoręcznie zapisać to, co chcą zapamiętać. Podziwiam tych, którzy potrafią efektywnie się uczyć, korzystając tylko z telefonu - jak Wy to robicie? Sporządziłam sobie zatem tradycyjne, papierowe fiszki i okazało się, że jednak można opanować hiraganę i katakanę w jeden dzień.

Warto przygotować własne fiszki, zamiast korzystać z gotowych.

A potem przyszedł mi do głowy pomysł na eksperyment. Co by było, gdybym dla własnej satysfakcji spróbowała zdać egzamin JLPT N5, ucząc się od zera wyłącznie samodzielnie? Może to byłby dobry temat na pierwszy post na blogu...?

Klamka zapadła w ostatnich dniach sierpnia. Miałam zamiar zapisać się na sesję letnią 2019, co dawałoby mi jakieś 10 miesięcy na przygotowania - uznałam, że tyle wystarczy. Okazało się jednak, że w ośrodku, w którym zamierzam zdawać, odbywa się tylko jedna sesja rocznie - ta grudniowa. Miałam więc do wyboru grudzień 2019 (nieee, za późno) albo grudzień 2018 (nieee, za wcześnie!). Ostatecznie padło na grudzień 2018, bo lubię wyzwania.

Mając do dyspozycji tylko trzy miesiące, musiałam opracować intensywny plan. W praktyce uczyłam się po 3-5 godzin dziennie przez cały wrzesień i cały listopad. W październiku miałam trzytygodniową przerwę, spowodowaną pobytem w Chinach. Miałam szczery zamiar uczyć się również tam, ale działo się tyle, że nie byłam w stanie. Przyznaję, że mogłam się pouczyć chociaż w samolotach i pociągach, ale wolałam oglądać filmy. W sumie przygotowywałam się więc przez dziewięć tygodni. A im dłużej się uczyłam, tym bardziej mnie wciągało. Zanim się obejrzałam, japoński bardzo mi się spodobał, a z czasem zaczął mnie fascynować. Zaczęłam oglądać japońskie filmy i programy, i wypisywać sobie z nich przydatne zwroty.

Z Chin przywiozłam książkę z próbnymi testami JLPT N5, zatytułowaną 《新日本语能力考试。N5模拟试题》 [Xīn rìběnyǔ nénglì kǎoshì. N5 mónǐ shìtí] i wydaną przez East China University of Science and Technology Press (华东理工大学出版社 [Huádōng lǐ-gōng dàxué chūbǎnshè]). Spodobała mi się, bo wyglądała na solidnie opracowaną. Zawiera m.in. omówienie prawidłowych odpowiedzi z uzasadnieniami w języku chińskim, co bardzo przypadło mi do gustu. Niestety, ma jedną dużą wadę - zakres materiału zdecydowanie wykracza poza wymagania na poziom N5. Początkowo nie byłam tego świadoma i spowodowało to u mnie atak paniki - "tych zagadnień nie ma na liście wymagań, ale są poruszone w książce, a książka ma napisane N5 na okładce, więc nie mogę z tym dyskutować". Ostatnie dwa tygodnie poświęciłam więc na uczenie się rzeczy, które okazały się zupełnie nieprzydatne na tym etapie.

Na okładce N5, a w środku N4. Podłość!

Jak się spodziewałam, opanowanie wymaganych znaków kanji nie było problemem - bardzo pomogła mi znajomość znaków chińskich. Częścią egzaminu, której obawiałam się najbardziej, było natomiast słuchanie. Rozumienie ze słuchu sprawia mi najwięcej problemów w każdym języku, łącznie z ojczystym. Starałam się jednak nie nastawiać negatywnie, tylko dużo ćwiczyć. Jak się później okazało, ta część egzaminu rzeczywiście poszła mi gorzej od pozostałych. Czy zdałam? Na to pytanie odpowiem w kolejnym poście.

Ten wpis jest już o wiele dłuższy, niż planowałam, więc na tym go zakończę. W drugiej części napiszę o źródłach, z których korzystałam, oraz o moich spostrzeżeniach dotyczących egzaminu. Ale wcześniej pojawi się coś z zupełnie innej beczki, czyli wspomniany już wywiad z Cameronem.

じゃあね [jaane]! Do zobaczenia następnym razem!

Komentarze

  1. Wolę nie myśleć, jak na dni i tygodnie przygotowań do egzaminów z chińskiego, które zaplanowalam na ten rok, rozpisze moja nauczycielka chińskiego! Oby nie wpadła na ten pomysł! 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama sobie narzuciłaś dość intensywny program na ten rok! Pozostaje mi tylko podziwiać i trzymać kciuki :)

      Usuń
  2. Congratulations on passing the exam! I am so proud of you.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha to już znamy odpowiedź na pytanie.... GRATULUJĘ:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i Cameron zespoilował :D A tak się wysilałam, żeby utrzymać czytelników w niepewności. Dzięki :)

      Usuń
  4. Julka, litości, powiedz, że tak Ci to sprawnie poszło dlatego, że znasz już chiński! (Chociaż na moje oko i ucho chiński i japoński brzmią i wyglądają zupełnie inaczej, więc pewnie nie...) Może też się tak zmobilizuję, zapiszę się na jakiś egzamin i będę musiała się uczyć, skoro już zapłaciłam. W grę wchodzą czeski, włoski i francuski, a jak już musi być jakiś obcy alfabet, to rosyjski! (Chociaż zgadzam się, że gruzińskie pismo jest najpiękniejsze na świecie). Ale prawda jest taka, że nienawidzę egzaminów językowych (i wszystkich innych!) i jakiś czas temu uznałam, że i tak się nie nauczę na porządnym poziomie, jeśli nie zamieszkam w kraju, w którym się mówi tym językiem. Zdawałam egzaminy Cambridge z angielskiego - dwa pierwsze w liceum i na studiach, uczyłam się pilnie, męczyłam się na tych egzaminach i zdałam obydwa na C. Do Proficiency podeszłam w Londynie, w sensie formalnym nie uczyłam się nawet przez 5 minut, o czym sobie przypomniałam z rozpaczą, gdy usiadłam już w sali... Po czym wszystko wydało mi się proste jak drut i dostałam A. I wtedy straciłam motywację do nauki innych języków...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chiński pomógł mi właściwie tylko w jednej kwestii - nauki znaków kanji. Bo jeżeli chodzi o japońską wymowę czy gramatykę, to jest to rzeczywiście całkiem inna bajka :)

      Też nie lubię większości egzaminów językowych i całkowicie się zgadzam co do tego, że startuje się z zupełnie innego poziomu, jeśli się mieszka w kraju, w którym się tym językiem mówi. Gratuluję wyniku Proficiency, naprawdę imponujący :) Oraz znajomości pozostałych języków (zwłaszcza czeskiego!).

      A co do motywacji, to pracuję właśnie nad wpisem na jej temat :D

      Usuń
  5. A znasz to? http://languagejam.net/index.html - language challenge: dostajesz na jeden weekend materiały do zupełnie nowego języka, który jest Ci losowo przyporządkowany. Organizuje to pasjonatka nauki języków, Niemka, co kilka miesięcy. Ja spróbuję pierwszy raz. Wylosowałam urdu :) Jeszcze można się zapisać, polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nigdy o tym nie słyszałam, ale brzmi genialnie :D Wielkie dzięki za link! Na pewno spróbuję. Trzymam kciuki za urdu!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty